MINIMALIZM PO MOJEMU.
Zaktualizowano: 30 cze 2021

Moje zmiany w życiu wprowadziły mnie na drogę minimalizmu i przeorganizowania wielu obszarów i przestrzeni. Rozpoczęłam od książki Katarzyny Kędzierskiej „CHCIEĆ MNIEJ” i od regularnego czytania jej bloga. Potem doszły inne pozycje Marie Kondo, które pomagały zorganizować kolejne obszary. Pinterest był i jest dla mnie źródłem świetnych inspiracji. Zresztą zawsze to lubiłam robić. Cieszył mnie widok w szafie rzeczy poukładanych kategoriami, kolorami, nawet długością rękawów topów i sukienek. Zawsze dostosowywałam systemy do rzeczy jakie posiadam, do intuicyjnego używania.
Kiedy pracowałam jeszcze w korporacji – organizowałyśmy z dziewczynami spotkania pt. Szaffing - założyłam grupę na FB, dodałam członków i każda z nas mogła tam publikować rzeczy, które miały znaleźć drugi dom. A ja dodatkowo organizowałam spotkania u siebie w mieszkaniu. Dziewczyny przybywały z torbami ubrań. I albo się wymieniały, albo za ustaloną cenę – sprzedawały ubrania. Część była towarzysko, ale sama idea tych spotkań była bardzo fajna.
Następnie kawałek po kawałku przeglądałam zawartość szuflad i szaf w domu i pozbywałam się rzeczy. Część rozdawałam, część sprzedawałam, a część po prostu wyrzucałam. Uświadomiłam sobie, że miałam sporo tzw. „przydasi” – tj. zostawię, bo PRZYDA SIĘ. Generalnie nigdy te rzeczy się do niczego nie przydawały, a zajmowały tylko miejsce. Torby z ubraniami wędrowały w różne miejsca – starałam się zawsze dopasować rzeczy do osób, którym je przekazywałam, a wcześniej też pytałam, czy się przydadzą.
Kiedy postanowiłam wyprowadzić się z Łodzi do Warszawy, przy pakowaniu całego dobytku w kartony, przeglądałam wszystko i sprawdzałam sama ze sobą czy tych rzeczy chcę jeszcze używać, czy je nadal lubię i chcę, żeby ze mną zostały. Część rzeczy sprzedałam korzystając z OLX, Vinted i wyprzedaży między znajomymi dodając ogłoszenia na moim profilu na FB. A te, które nie zaliczyły się do grupy: zostajesz, lubię Cię, używam – i nie dało się ich sprzedać – rozdałam i utylizowałam.
Mieszkałam w różnych mieszkaniach i zawsze dostosowywałam je do swoich potrzeb organizacyjnie i wizualnie – oczywiście na tyle, ile to było możliwe, bo długo mieszkałam w wynajmowanych mieszkaniach i nie zawsze na wszystko mogłam sobie pozwolić.
Ale mieszkanie w Łodzi, które wynajmowałam od Dominiki i Adriana, mogłam w zasadzie w 100% dostosować do siebie – bo Oni zawsze mówili – rób co potrzebujesz, bo wiemy, że będzie fajnie! I to dawało niesamowitą radość, bo rzeczywiście podobały im się wszystkie zmiany, jakie tam zaprowadziłam.
Z Łodzi powędrowałam do Warszawy. Tam genialne mieszkanie Kasi i Łukasza. Z najlepszą restauracją w budynku. Po Prostu. Śniadania nawet wieczorami :) Mieszkanie miało świetnie zorganozowane przestrzenie do przechowywania, gdzie na nowo sie urządziłam. Zminiliśmy kanapy, ja rozmieściłam swoje dekoracje, kwiaty, zrobiłam kącik do zalegania z książkami i potem służyło jako home office.
W tym czasie nie posiadałam samochodu. Przeprowadzając się do Warszawy zwiększyłam swoje koszty utrzymania nie podwyższając dochodów. Wtedy zmierzyłam się ze swoimi poprzednimi nawykami odnośnie kupowania i posiadania. Zaczęłam definiowac siebie na nowo. Mierząc się z cudzymi przekonaniami na mój temat i tego, że powinnam posiadać samochód. To było trudne, ale jednocześnie uwalniające, bo przestałam czuć powinność. Że powinnam posiadać te wszystkie rzeczy, żeby otoczenie było zadowolone.

Następnie nastąpiła wyprowadzka z Warszawy do…. Belgii.
Wyprowadzałam się z mieszkania w Warszawie stopniowo – zabierając najbardziej potrzebne rzeczy ze sobą i jednocześnie pakując to, co chcę zostawić do nowo zakupionego mieszkania w Warszawie. To była logistyczna układanka. Za każdym razem, kiedy przyjeżdżałam do Warszawy, pakowałam rzeczy i je rozdysponowywałam. Rośliny z balkonu przeprowadziły się do moich przyjaciół, rzeczy, które chciałam zabrać ze sobą albo przewoziłam walizkami, albo samochodem, albo wysyłałam kartony. Wiele rzeczy czeka u moich Rodziców na przewiezienie z powrotem do Warszawy – ale to jeszcze chwilę potrwa. Na szczęście te rzeczy nie przeszkadzają nikomu.
I tu kolejny raz zastosowałam zasadę – to czego nie używam – nie jedzie ze mną.
W Belgii – dostosowywałam szafy do przechowywania moich rzeczy. Na szczęście szafy Ikea dają nieskończoną ilości możliwości, bo można je modyfikować. Dzięki temu zyskiwałam przestrzeń na umieszczenie swoich rzeczy i zorganizowanie przechowywania pomieszczenia po pomieszczeniu. Rozkładam siły na czas, który mogę na to przeznaczyć. I jak biegam ze śrubokrętem po domu zmieniając ułożenie półek – to już to nikogo nie dziwi.
Nadal proces minimalizowania trwa. Zmieniam podejście do wielu kwestii i sama się zmieniam, co warunkuje dalsze działania. W ciągu ubiegłego roku wyjeżdżaliśmy bardzo dużo – związane to było z naszą pracą i wtedy nie mieliśmy możliwości się tym tematem zająć. Zmieniłam też podejście do pakowania się na wyjazdy, ale to temat na oddzielny wątek.
Teraz bez żalu pozbywam się kolejnych rzeczy. Zostawiam tylko to, co chcę, aby zostało. Najbardziej to dotyczy kwestii ubrań – zmieniła zupełnie tryb życia i nie wychodzę codziennie do pracy do korpo i też mój styl ewaluował w czasie. Podążam za tym, z czym czuję się dobrze.