CZERNIOWIECKA.
Zaktualizowano: 30 cze 2021

Mój powrót do Warszawy zaprowadził mnie na Mokotów, na ulicę Czerniowiecką – do kameralnego apartamentowca, z jedyną taką recepcją budynku w mieście i z windą Wolińskiego i z najlepszymi właścicielami ever!
To miejsce było o relacjach i o zmianach. O przyjaciołach. W tym miejscu, a raczej od tego momentu, wydarzyło się wiele. We mnie. W moim otoczeniu.
Jakoś w lutym 2018 spotkałam się z Kasią – i kilka dni po tym spotkaniu oglądałam w mieszkanie w Warszawie. Pamiętałam to miejsce, ponieważ na dole zlokalizowana jest najlepsza pod słońcem restauracja Po Prostu Art. Bistro – gdzie śniadanie można zjeść nawet wieczorem, jeśli tylko ma się na to ochotę. A kilka kroków obok znajduje się cudna Królikarnia – gdzie latem można leżeć na trawie i nikogo to nie dziwi.

Mieszkanie było puste po poprzednich lokatorach, którzy jakiś czas temu się z niego wyprowadzili. Wtedy jeszcze nie wiedziałam na 100%, czy wyprowadzę się z Łodzi, ale wszystkie moje myśli zmierzały w tym kierunku. Byłam w trakcie zmian na wielu płaszczyznach i wywracania życia do góry nogami, a raczej jego układania. I dołożyłam sobie kolejną zmianę. Obejrzałam mieszkanie, mniej więcej zapamiętałam, co w nim było, ale najbardziej zapamiętałam to, że czułam w nim spokój i bardzo fajną energię i wiedziałam, że nie potrzebuję już oglądać niczego innego.
Wracając wieczornym pociągiem z Warszawy do Łodzi i zastanawiając się co zrobić i mimo, że nie wszystko jeszcze miałam poukładane w głowie, intuicyjnie podjęłam decyzję o przeprowadzce zanim wszystkie inne kwestie się wyklarowały.
Ustaliłam z Kasią termin, kiedy będę mogła się wprowadzić i zaczęłam pakowanie. Rozłożyłam to sobie na 2 tygodnie. W międzyczasie mieszkanie w Warszawie zostało odświeżone – otrzymałam na start białe ściany, a meble, których nie potrzebowałam znalazły swoje miejsce na dole – magicznych kilka m2, służących za mój podręczny magazyn.
24 marca spakowana i zapakowana po sufit jechałam do Warszawy z moją Przyjaciółką i znajomym, którzy pomogli mi to wszystko wnieść na górę. Tak ułożonego tetrisa w samochodzie nie widziałam nigdy! Samo pakowanie miało kilku bohaterów, którzy to właśnie zwozili wszystko windą na dół i układali tego tetrisa.
Przygotowując się do przeprowadzki pakowałam tylko to, co miało ze mną jechać. Wcześniej zorganizowałam wyprzedaż mebli, które by tam nie pasowały i których już nie potrzebowałam. Część rzeczy oddałam w inne ręce, a część po prostu usunęłam. To był czas weryfikacji mnie samej i przywiązania do rzeczy i sprawdzania, gdzie są granice. Ubrania również wywędrowywały – i to był pierwszy etap. W Warszawie pozbywałam się kolejnych. I zastanawiałam się, czy to już moje hobby.
Z perspektywy czasu wiem, iż wtedy wchodziłam w dalszy etap minimalizmu, upraszczania i nieprzywiązywania się do materii. Nie oznaczało to, że odrzucam rzeczy materialne, ale wiedziałam, że to nie jest dla mnie najistotniejsze. Skupiłam się na swoim rozwoju i pracy nad sobą i sprzątaniem tego, co mi tam w środku zalega.
Przywiozłam wszystkie swoje graty i zaczęłam się rozpakowywać i ogarniać mieszkanie po swojemu. Przez 3 dni rozpakowałam najwięcej i czekałam na przyjazd mojego Brata z rzeczami, które dokupiłam. Krok po kroku to mieszkanie stawało się „moje” w kontekście personalizacji, na którą mogłam sobie pozwolić w wynajętym mieszkaniu. Miałam do dyspozycji super powierzchnię z fajnie zorganizowanym miejscem do przechowywania.
Umieściłam na ścianach dekoracyjne ramki i zdjęcia, przygotowałam sobie kącik do zalegania z książkami, stworzyłam fajną biblioteczkę z książek, które ze mną tam dotarły. Kuchnia była miejscem moich kulinarnych wyczynów zarówno dla mnie, jak i moich gości. Odnajdywałam tam siebie i swoje umiejętności. Na balkonie zorganizowałam sobie przedłużenie pokoju, gdzie czasami też zasypiałam. Było to również moje miejsce pracy.
Myślę, że podświadomie wybrałam to mieszkanie, ponieważ było minimalistyczne, bardzo dobrze zorganizowane i pasowało do mnie i moich przyzwyczajeń. I uważam, że to jest bardzo ważne w miejscach, w których mieszkamy. Nie ich wielkość, a zabezpieczenie naszych potrzeb. W moim przypadku zaspokoiło: gotowanie, czytanie, odpoczynek w domu i na zewnątrz, domowe biuro, miejsce dla moich bliskich. Czerniowiecka się mną wtedy zaopiekowała i nadała nowy inny rytm mojemu życiu.
Mieszkanie tam było dla mnie balsamem. Czułam się tam bardzo dobrze na wielu płaszczyznach. Byli tam też bardzo fajni ludzie, z dobrą energią, otwartością i chęcią pomocy. To oni w pierwszych dniach zaproponowali pomoc, gdyby czegoś mi było trzeba.
Mieszkałam tam ponad rok. W tym czasie wydarzyło się wiele. Mierzyłam się z cudzymi przekonaniami na mój temat – że coś powinnam zrobić, czy posiadać. A ja minimalizowałam się kawałek po kawałku, wychodząc ze strefy komfortu wiele razy.
Po niespełna roku rozpoczęła się moja kolejna wyprowadzka. Jak na jedną głowę i 2 ręce – to sporo sobie tych atrakcji zafundowałam. Ale wiem, że pojawiały się w odpowiednim czasie, kiedy byłam na nie gotowa i podążałam za moją intuicją. Tym razem ta odległość była trochę większa niż 120 km – należy dodać tam jeszcze jedno zero. Zabrałam ze sobą zupełne minimum. Po drodze sprzedając sporo rzeczy, oddając je tym osobom, które mogły mieć z tego pożytek i radość. Dla każdego minimum będzie oznaczało zupełnie coś innego. Ja zabrałam ze sobą dokumenty, ubrania, których używałam najczęściej, oczywiście książki – to jest moja największa słabość, ale traktuję je jako mój rozwój. Czasami kupuję je w hurtowo i potem czytam. Wyposażenie kuchni, inne akcesoria i tekstylia domowe, przebywają sobie teraz u moich Rodziców i czekają na….
Dla tych, którzy przymierzają się do przeprowadzki: zabierzcie ze sobą tylko to co kochacie, co jest najpotrzebniejsze i niezbędne. Zweryfikujcie docelowe miejsce, czy odpowiada Waszym nawykom i upodobaniom. Nie przywiązujcie uwagi do materii – ona jest ulotna. Twórzcie dobro w nowych miejscach. Dzielcie się.